Wednesday 9 August 2017

Wakacje 2017...






W tym roku wywiało nas (dosłownie...) do małego miasteczka na samym, samiutkim wschodnim końcu Wyspy - położonego w hrabstwie Kent Broadstairs. Jak całe brytyjskie wybrzeże, wakacyjne miejscowości niestety wymieraja. Za tę sama cenę można zabrać rodzinę do słonecznej Grecji, Włoch lub Hiszpanii. Gdzie pogoda jest gwarantowana w 99%. Dlatego plaże, chociaż piaszczyste, sa niestety pustawe. Nawet przy najlepszej pogodzie. Tym lepiej dla nas! 
Piasek na plaży jest idealny. Można spokojnie posadzić dziecki z łopatkami i waderkami, a potem odliczać czas do powrotu do domu. Trzeba tylko uważać na niesamowicie wredne i naprawdę agresywne mewy, które nie zawahaja się przed wyrwaniem jedzenia nawet z ręki dorosłego...  




Przy wakacjowaniu z dziećmi w różnym wieku i z różnymi potrzebami pewne opcje odpadaja. Hostel, hotel, czy B&B nie wchodza w rachubę. Dlatego zostajemy zawsze przy pomyśle 'z domu do domu' i wynajmujemy odpowiednej wielkości mieszkanie, lub dom. Poręczna kuchnia oznacza dodatkowa opcję jedzenia, a pralka przydaje się do wypłukania mokrych, plażowych ręczników. 





Jedzenie. Sporo wszelakich opcji. W tym wegetariańskich. Codziennie zabieraliśmy torbę jedzenia z lokalnych piekarni (The Old BakehouseCrusties) i na kanapkach, owocach, słodkich bułkach i ciastkach nadziewanych jabłkami, albo duszonymi owocami udawało nam się przetrwać do popołudnia. Trafił się posiłek w ogromnej restauracji Harvester, odrobinę za miastem ale wciaż dostępnej. A wieczorami liczyliśmy na dostawę chińskiego jedzenia, z wynalezionego na agregatorze 'nawynosu', która przyjechała w rekordowym czasie 25 minut; na wszechobecne i niemal zawsze otwarte lokale 'ryba z frytkami (nasz najbliższy, Broadstairs Fish Bar, serwowował OGROMNE porcje w bardzo przystępnych cenach); albo na paczkę makaronu, słoik gotowego sosu pomidorowego, starty Parmezan i piknik w ogródku. A w międzyczasie czekała na nas pyszna kawa i lody w Morelli's, otwartym nieprzerwanie od 1932 roku. 





A przy kompletnie niesprzyjajacej pogodzie można zabić godzinkę zwiedzajac dom Karola Dickens'a. Nawiasem mówiac trzeba pamiętać, że muzealna częścia jest TYLKO jego gabinet. I otwieranie kolejnych drzwi może skończyć się na ujrzeniu w przelocie niedoubieranych mieszkańców hotelowych sypialni - wiem z autopsji, bo zosawiony na kilka minut małżon gafę popełnił... W podziemiach można spojrzeć na inna część lokalnej historii - przemytników sprzed 100-150 lat. Pomieszczenia domagaja się co prawda szmaty, wiadra z goraca woda i butli mydła, ale sa wliczone w cenę, więc czemu nie? Po muzealnych atrakcjach można zatrzymać się, w ogrodzie, lub jadalni, na posiłek złożony z angielskiej 'cream tea': herbaty, scones, dżemu truskawkowego i clotted ceam.
  A jeśli pogoda wciaż nie dopisuje i zdecydujemy się raczej pozostać w suchych pomieszczeniach, wystarczy zejść do Harbour Street i sprawdzić, co ma do zaoferowania The Palace Cinema - malutkie, rodzinnie prowadzone kino, które pokazuje nowości w cenie o połowie niższej, niż londyńskie przybytki...
:)




No comments:

Post a Comment