"Ms. Cupcake is London's first entirely vegan bakery. We make decadent and indulgent cakes that everyone can enjoy.
Everything we make is 100% free from eggs, dairy and any animal products."
Everything we make is 100% free from eggs, dairy and any animal products."
Ms. Cupcake
408 Coldharbour Lane,
Brixton, London SW9 8LF UK
Do Ms.Cupcake trafiliśmy przypadkiem całkowitym i niejako łutem szczęścia: Sofijka wygrała w szkolnej loterii kupon do rzeczonego sklepu.
Brixton, to dzielnica, wcale spora, niedaleko naszej. Ot 30 minut spacerkiem. Tyle tylko, że przez całe lata nie cieszyła się zbyt dobra sława: podejrzane kluby nocne i nieprzyjemne puby na każdym kroku. Ale i do tego malowniczego zakatka południowego Londynu dotarła wreszcie surowa ręka rzadowego planu odnowy ('regeneration'). I zrobiło się przyjemniej (może nie dla osów próbujacych kupić mieszkanie, lub dom). Wciaż jest egzotycznie, unikalnie i niespotykanie, ale przynajmniej ryzyko, że podejrzany typek zaoferuje nam w waskim przejściu kawałek haszyszu, jest nieco mniejsze...
I tak, pewnego sobotniego popołudnia, w dzień szary, mokry i generalnie żałosny, walczac z mżawka i zimnym wiatrem, wyruszyliśmy, by magiczne miejsce odnaleźć.
Każdy, kto piecze, nawet tylko od czasu do czasu, musi zdawać sobie sprawę, jak bardzo witalnym składnikiem sa produkty pochodzenia zwierzęcego. Dlatego stworzenie czegokolwiek bez dodatku mleka, masła i jajek jest wyzwaniem. Cukierenka Ms.Cupcake podołała zadaniu. W okienku wystawione sa niesamowicie apetyczne wegańskie stwory, wśród których każdy znajdzie coś dla siebie.
My zawsze wybieramy kolekcję różnych ciastek - wtedy możemy spróbować kilku smaków. Wszystkie sa nieodmiennie POTWORNIE słodkie i zaliczaja się do sekcji 'bardzo okazjonalnej przyjemności' raczej, niż 'codziennego posiłku'. Co jedliśmy? Red velvet, mint-and-chocolate, oreo, vanilla (lub raczej 'walina', jak mawia Sofijka), ambasador (to te wygladajace, jak orzechowo-czekoladowe kulki, pierwsze po lewej ↓), lemon, carrot-walnut, oraz bardzo eleganckie i artystyczne (niestety nie na zdjęciu), jednorazowo dostępne na Walentynki: różano-waniliowe, udekorowane kremem wyciśniętym na kształt kwiatka i z brokatowym, złotym środkiem.
Sklepik jest generalnie nastawiony na sprzedaż 'na wynos', ale w razie potrzeby można przysiaść przy 4 stoliczkach wystawionych na zewnatrz. Przyjemność pojadania w 'pierwszej, londyńskiej, całkowicie wegńskiej cukierni' nie jest niestety tania (chociaż chyba raczej 'stety', bo inaczej bywalibyśmy tam znacznie częściej). Cena wielkiego, cudownego, cukrowego, mięciutkiego cupcake zaczyna się od, bagatelka, £3... Przy zakupie sztuk 4-5, jak dla rodziny, wychodzimy z rachunkiem, który zapewniłby nam zakupy w pobliskim supermarkecie, lub składniki na przynajmniej 2 spore obiady (duży 'kukurydziany' kurczak u rzeźnika kosztuje okolice £5), a może i więcej, jeśli ograniczymy się do makaronów i warzyw... Ale cóż, jak już wspomniałam - przyjemność to raczej okazjonalna, a dziecki złapały bakcyla...
:)
Khodor i czekoladowa mięta.
Samira i Oreo.
Sofia i walina (:) wymowa oryginalna...).
Współpraca, czyli dzielimy się - żeby nie było, ż kłamię. ;)
A Dyzinek? Ano czeka na lepsze czasy, kiedy to będzie mu dane pojadać cokolwiek innego poza mlekiem mamy...
:)
No comments:
Post a Comment