Wednesday, 2 March 2016

Bruksela, czyli o gofrach i czekoladzie...

Kiedy tylko moje drogie i bardzo pamiętliwe dzieciny dowiedziały się, że gofry sa tradycyjnym, belgijskim przysmakiem, nudzeniu nie było końca... 'Czy to prawda?' 'Ale na pewno?' 'Czy, kiedy już dojedziemy do Brukseli, to możemy zjeść gofry na obiad?' 
Najśmieszniejsze było, że kiedy już rozlokowaliśmy się w mieszakaniu i wyszliśmy na zewnatrz, obdarzony węchem psa myśliwskiego Khodor stał z nosem w powietrzu i twierdzil 'Czuje gofry! Gofry sa niedaleko!' I rzeczywiście! Zaraz za zakrętem mieliśmy nawet nie jeden, ale dwa gofrowe sklepiki!
Oczywiście gofry można kupić dosłownie wszędzie. Na każdej uliczce, w każdej piekarence i kawiarence. Zwykle 'Liège' - z ciasta lekko drożdżowego i z karmelizowanymi drobinkami perłowego cukru. Czasami 'brukselskie' - o bardziej regularnym kształcie, puszystsze, bardziej chrupiace. 
Kusza ka każdym kroku! I to jak! Można wybrać sobie ulubiona kombinacje, wskazać palcem i zajadać... ALE, jako matka-Polka-z-dzieciorami-wszędzie-jeżdżaca ostrzegam lojalnie: te zawierajace przeraźliwe ilości czekolady, Nutelli, bitej śmietany, owoców i posypek, to prawdziwa pułapka! Może średnio sprawna manualnie dorosła osoba poradzi sobie jako tako, ale już kilkulatek nie bardzo. Co polecam? Zwykłe, niczym nie pomaziane - można je trzymać w ręce i pojadajac spokojnie ruszyć w wybranym kierunku...
Ceny: od 1€ za 'gołe', przez 2-3-4€ za owocowe i czekoladowe, aż do 5-6€ za te najbardziej skomplikowane, z posypkami, orzechami i owocami. 


Kiedy planowałam wyjazd i próbowałam dotrzeć do podstawowych informacji typu 'co i gdzie', często padała nazwa 'Waffle Factory' (KLIK). Zajrzeliśmy, czemu nie? Było nam akurat bardzo po drodze.
Jakie wrażenia? Miejsce jest niestety odrobinę 'scruffy', jak mawiaja Anglicy. Czyli lekko niechlujne. Śmiem bardzo opcjonalnie i subiektywnie twierdzić, że to dlatego, że w obsłudze same chłopaki. Sympatyczne i dajace się fotografować bez mrugnięcia okiem, ale nie biegajace dookoła ze ścierkami. Mnie niedoodkurzane katy specjanie nie przeszkadzaja - złapałam za mokre chusteczki i serwetki i się urzadziłam po swojemu w 3 minuty! 
Waflownia podaje bardzo sympatyczna i idealna dla rodziców rzecz, a mianowicie wafle NADZIEWANE Nutella, raczej, niż nia smarowane. Odpada histeryczne zbieranie wszystkich dostępnych w okolicy serwetek, w celu doczyszczenia umorusanego potomstwa. Zosi prawdę mówiac dodatkowe przeszkody nie sprawiały problemu i i tak się uświniła. Ale pozostali byli OK i bardzo sobie pomysł chwalili.
Dodatkowo: było to jedyne miejsce, gdzie udało mi się podejrzeć robienie wafli. Na wielkim blacie przy oknie wyrastały sobie spokojnie kule drożdżowego ciasta, a od czasu do czasu jeden z członków obsługi podchodził i zagniatał szybciutko kolejne nadzienia: szynkę, ser, plasterki pomidora. Bo Waffle Factory robi też wspaniałe gofry na słono. Ja sama skusiłam się na '3 sery' i nie żałowałam ani sekundy!
Ceny: tu powiem - hm... Rachunek mam, tajemnicze wyliczenia na owym widzę, ale i tak nie mam pojęcia za co zapłaciliśmy 30€... Do ręki dostaliśmy: 3 wafle nadziane Nutella, 1 wafel brukselski polany Nutella, 1 wafel z serami i 4 puszki coli. Powiem tak: smakowało nam i owszem, zjedliśmy z przyjemnościa, ale raczej nie stawiałabym tego miejsca na poczatku listy 'miejsc, gdzie będziemy jedli'. Jedna, czy dwie osoby, to jeszcze nie problem, ale przy mocno zjadliwej rodzinie sztuk 5 robi się drożej...









Jak Belgia, to czekolada! Jest dosłownie wszędzie! Zaglada nam miłośnie w oczy z eleganckich butików, ze sklepów z pamiatkami, z wyznajacych 'Fair Trade' kawiarenek i z półek supermarketów. Za zagladałam przez okna, ale - przyznaję od razu - nie kupowaliśmy. Po prostu dlatego, że byliśmy przejedzeni do ostateczności goframi i pain au chocolate... 





Na każdym zakręcie można zaopatrzyć się również w ulubione ciacho moich dzieci: kolorowe makaroniki. Tu wiedzie 'Leonidas', oraz Ladurée. Powiem szczerze, że specjalnie się nad nimi nie roczulałam, bo było wiele innych rzeczy do zobaczenia, ale przy cenie 1.10€ za sztukę okazały się dużo tańsze od wycenionych na okolice 2.50£ londyńskich kuzynów...   



Dla miłośników wysokiej półki i równie wysokich cen - Godiva. Ponieważ byliśmy w Brukseli w okolicy 14 lutego, to walentynkowe oferty dominowały. Ślicznie i pysznie, ale i cenowo makabrycznie. Że tak malowniczo zrymuję...
:)

W wielu miejscach można trafić na niewielkie kawiarenki/cukierenki, sprzedajace wypieki i kanapki wygladajace, jak wyrwane z katalogów dzieł sztuki. O ile wspaniałe wystawy ciesza oko, kieszeń juzż mniej: eklerek o długości może 12cm w cenie 4.95€... Ja musiałabym kupić co najmniej 5... Odpada... Ale jeśli ktoś się skusi chętnie posłucham o wrażeniach...
:)


Dodatkowo:
- wszędzie bez problemu można porozumieć się po angielsku;
niestety trzeba uważać na wysokość rachunku i szybko i obliczyć ile mniej więcej zapłacimy - sprzedawcy w wielu miejscach nie przepuszcza okazji do zarobienia kilku euro kosztem naiwnych turystów... 

No comments:

Post a Comment