Saturday, 5 July 2014

Z kuchennej szafki... (cz.4)

Miniaturowe muffiny... Przepisy widywalam tu i tam. Zdjecia tych sympatycznych  wypiekow znajdywalam na blogach i internetowych stronach kulinarnych. Malutkie papilotki wpadly mi w oko w kilku sklepach...
 Az wreszcie, calkiem niedawno, potrzeba okazala sie matka zakupu. I tak w naszym mocno juz zagraconym piekarniku zamieszkala jeszcze jedna blaszka... 
Cena: niestety hobby polegajace na pieczeniu miniaturek nie jest tanie. Blaszka, powiedzialabym taka ze sredniej polki cenowej, kosztowala okolo trzykrotnie wiecej, niz zwykla, standardowa na 12 sporych muffinow. Jest natomiast bardzo solidna, z nieprzywierajaca powierzchnia (ulatwione mycie) i na pewno posluzy przez dlugi, dlugi czas.
Papilotki-miniaturki tez trzeba specjalnie kupowac. Ja znalazlam opakowanie sztuk 400, czyli mam z glowy na jakis czas. I trzeba niestety lekko sie nagimnastykowac przy nakladaniu ciasta: lyzka, lub miarka do lodow odpadaja, zostaje lyzeczka i dodatkowa dawka cierpliwosci. 
Nie trzeba natomiast przejmowac sie specjalnie przepisami i wyszukiwac takowych w ksiazkach, czy w Internecie. Z moich obliczen, ktore poki co sprawdzaja sie znakomicie, wynika, ze wystarczy uzyc polowy skladnikow przeznaczonych na 12 'normalnych' ciastek. Dla tych liczacych kalorie, albo weglowodany, wyglada to tak: 6 duzych muffinow daje 24 malutkie, czyli 1 duzy muffin to 4 miniaturki. 
Czy polecam? Powiedzialabym, ze raczej tak. Dzieciom bardzo sie takie dostosowane do ich rozmiaru wypieki podobaja. 16-miesieczna Zosia je kocha - pasuja jej idealnie do raczki. 
Natomiast jesli ktos ma wieksze dzieci, zjadajace wszystko i zawsze, oraz zawsze za malo czasu, chyba wyjdzie lepiej kupujac solidna blaszke na muffiny w rozmiarze 'L'...
:) 

No comments:

Post a Comment