Tuesday, 25 January 2022

Beigel Bake i słodycze na Brick Lane...

 

Do niemal pobliskiego Shoreditch podjechaliśmy pociągiem tylko i wyłącznie w jednym celu, i tylko i wyłącznie z jednego powodu: wynalazłam owo bardzo zjadliwe miejsce w książce u Aaronovitch'a. Okazało się, że jest ono niemal o rzut beretem od nas (jak wiele innych atrakcji zresztą), a dzieci zaczęły akurat przerwę bożonarodzeniową.

Beigel Bake, piekarnia z bajglami (obwarzankami?) i soloną wołowiną, została założona w 1974 roku i doczekała się statusu instytucji kultowej - nawet ze wzmianką w Wikipedii. Otwarta 24/7, zachęca smakoszy świeżo upieczonymi bajglami, do wyboru z nadzieniami (wołowina, wędzony łosoś, kurczak, tuńczyk, salami, jajko, ser, Nutella, itd. - klik), albo słodkawymi bułkami i chlebkami a lá chałka ('cholla')

" Dating as far back 1610 in Krakow where they were baked as gifts for women during child birth, its roots lie with the European word for ‘ring’. "

Powiem tak: skarg nie było... Kupiliśmy 6 nadzianych bajgli do zjedzenia na lunch, a do torby powędrowało kolejnych 20, oraz po dwie duże i po dwie małe chałki (połowa akurat do sprezentowania). Do domu dojechało już tylko 15 bajgli. Jakiś tydzień później wyjęłam z zamrażarki kolejnych 10 - sam Daniel wciągnął 5... Takich bez niczego, nawet nie odgrzanych w mikrofali.
Bo trzeba przyznać, że wypiek jest zjadliwy bardzo i generalnie apetyczny - bardzo leciuteńko słodkawy, ciężki i kleisty. Znakomicie sprawdził się z nadzieniem z tuńczyka, majonezu i kukurydzy. I genialnie się mrozi - nie tracąc nic, a nic na atrakcyjności.          



Jeśli ktoś zdecyduje się na dalszy spacer ulicą Brick Lane, znajdzie się w okolicy znanej przez lata z bangladeskich restauracji i autentycznych curry (nie mogę doradzać - nie do końca moje klimaty). Ostatnimi czasy genialna popularność miejsca raczej ucierpiała - zmieniające się nawyki jedzeniowe + dwa lata pandemii raczej nie pomogły. 

Ale. Zajrzeliśmy przez zakurzone okno do jakiegoś przyulicznego, specjalnie się nie wyróżniającego budynku i okazało się, że wielkie piwniczne hale zawierają spory targ staroci, w tym klasycznych ubrań. I nie tylko - najwyraźniej można tam również zaopatrzyć się w gliniane naczynia, domowe przetwory i zjeść coś dobrego na jednym z wielu stoisk z międzynarodowym jedzeniem. 
Jedno starsze dziecko złote potwierdziło - najwyraźniej jakiś ulubiony youtuber bywa, sprawdza, kupuje i poleca targi w The Truman Brewery. (Nawiasem mówiąc dobrze jest sprawdzić wcześniej godziny otwarcia - czasami jest to tylko bardzo mizerne 'od 10 do 15 w niedzielę'.)

My, jeszcze na deser, zajrzeliśmy do sklepu z tradycyjnymi słodyczami. Tu nawet nie będę udawać, że miałam jakiekolwiek pojęcie, co kupowaliśmy... :) Podejrzewam, że jakieś burfi może? Różnosmakowe dla atrakcji? Trzeba uważać i się za bardzo nie rozpędzać, bo oczywiście nie ma nigdzie cennika, to po pierwsze, a po drugie - te słodycze są dość ciężkie i może się okazać, że zapłacimy fortunę za niepozorny pojemnik.  





1 comment: