24 lutego, w sobotę, Sofijka skończyła 5 lat...
Niespodziewanie, bo kto by w ogóle pomyślał, że to już taki kawał czasu! :)
A że ja żadnych wielkich wymówek do odpalenia piekarnika nie potrzebuję, to świętowaliśmy, aż miło! Przez dwa dni - w sobotę w domu, a w niedzielę z (prawie) całą klasą.
W wynajętej sali przygotowaliśmy jedzenie i picie: kanapki, chrupki, owoce, słodkie bułeczki i kubełki lekko słodkiej-owocowej wody (praktyczność po pierwsze - wystarczy wbić słomkę w wieczko i gotowe). Po wielu latach doświadczeń doszłam do wniosku, że starannie przygotowane domowe nuggetsy, miniaturowe falafelki, tuńczykowe, lub serowe wrapy i muffinki to jedno, a gusta przypadkowej grupy dzieci, to zupełnie co innego... Faworytami zawsze zostają solone ziemniaczane misie i kupne herbatniki. Oraz najprostsze z najprostszych kanapki: na białym chlebie i z Nutellą, albo serem, albo dżemem.
Wszystko, łącznie z 3 ciastami (2 z dużych blaszek i 1 mniejszym) zniknęło w rekordowym tempie...
A wcześniej całe towarzystwo zostało wymięczone i wyskakane w sali gimnastycznej wypełnionej miękkini zabawkami i materacami. Gdzie na końcu godzinnej sesji prowadzący zebrali wszystkich i odśpiewali 'Happy birthday':
I tylko Danielowi było trudno zaimponować...
:)
To by było na tyle w kwestii maratonu urodzinowego. Ja mam teraz wolne, aż do września. ;)