Platalam sie po kuchni i okolicach z zamiarem zrobienia CZEGOS... Znacie ten stan? Pomysl jakis metny w glowie jest, ale w upalny dzien nie chce sie rozgrzewac piekarnika, ani obierac ziemniakow, ani... Ach, generalnie nic sie nie chce! :)
Przegladajac szafki i lodowke znalazlam: opakowanie serka Philadelphia (zawsze kupuje w nadmiarze, bo maja bardzo dluga date uzycia); biala czekolade (lubie, wiec zawsze mam gdzies upchnieta); smutne 1/2 kubeczka smietanki 36%, ktora juz bardzo glosno domagala sie zuzycia; opakowanie kremowego kokosu, bardzo madrze podzielone na 50g saszetki, oraz woreczek biszkopcikow Amarettini. Calosc wygladala na sernik, chociaz osobno jeszcze o tym nie wiedziala :)
A, i tak nawiasem mowiac - czlowiek uczy sie cale zycie i cale zycie tej wiedzy, delikatnie mowiac, lekko mu brakuje... :) Bo niby wiem, ze wloskie koncowki 'ttini' odnosza sie do mniejszych wersji... czegokolwiek. Mamy normalnych rozmiarow spaghetti i cieniutkie spaghettini, albo fusilli i mniejsza wersje fusillini. Dlaczego wiec zdziwilam sie, kiedy otworzylam paczke biszkoptow 'Amarettini' i znalazlam maluszki wielkosci paznokcia u kciuka? :) Nie wiem! Nie pomyslalam i tyle! Coz, uczymy sie cale zycie.... Cale szczescie, ze robilam male ciastko, bo przy wykladaniu duzej tortownicy tymi malenstwami chyba bym oszalala!
Wyszedl znakomity serniczek. Mocno kokosowy, niestety niezbyt twardy - to chyba dodatek bardzo tlustego kokosu. A amarettowe biszkopty znakomicie sie z nim skomponowaly.
Skladniki:
(na blaszke na 1/2kg bochenek; jakies 7-10 plastrow)
No comments:
Post a Comment