Monday 31 January 2011

Walentynki 14.02.2011. Czym TO sie je? 10.02.2011-16.02.2011


''Walentynki (ang. Valentine's Day) – coroczne święto zakochanych przypadające 14 lutego. Nazwa pochodzi od św. Walentego, którego wspomnienie liturgiczne w Kościele katolickim obchodzone jest również tego dnia.
Zwyczajem w tym dniu jest wysyłanie listów zawierających wyznania miłosne (często pisane wierszem). Na Zachodzie, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych czczono św. Walentego jako patrona zakochanych. Dzień 14 lutego stał się więc okazją do obdarowywania się drobnymi upominkami.
14 lutego jest również dniem chorych na epilepsję, którzy mają tego samego patrona.

Walentynki są obchodzone w południowej i zachodniej Europie od średniowiecza. Europa północna i wschodnia dołączyła do walentynkowego grona znacznie później.
Pomimo katolickiego patrona tego święta, czasem wiązane jest ono ze zbieżnym terminowo zwyczajem pochodzącym z Cesarstwa Rzymskiego, polegającym głównie na poszukiwaniu wybranki serca, np. przez losowanie jej imienia ze specjalnej urny. Współczesny dzień zakochanych nie ma jednak bezpośredniego związku z jednym konkretnym świętem starożytnego Rzymu, choć jest kojarzony z takimi postaciami z mitologii jak Kupidyn, Eros, Pan czy Juno Februata.
Możliwe, że zwyczaje związane z tym dniem nawiązują do starożytnego święta rzymskiego, zwanego Luperkaliami, obchodzonego 14 - 15 lutego ku czci Junony, rzymskiej bogini kobiet i małżeństwa, oraz Pana, boga przyrody.
Z kolei Brytyjczycy uważają to święto za własne z uwagi na fakt, że rozsławił je na cały świat sir Walter Scott żyjący w XVIII wieku. 14 lutego to dzień, kiedy na Wyspach Brytyjskich ptaki zaczynają łączyć się w pary.

Do Polski obchody walentynkowe trafiły w latach 90. XX wieku z kultury francuskiej i krajów anglosaskich a także wraz z kultem świętego Walentego z Bawarii i Tyrolu. Święto to konkuruje o miano tzw. święta zakochanych z rodzimym świętem słowiańskim zwanym potocznie Nocą Kupały lub Sobótką, obchodzonym w nocy z dnia 21 na 22 czerwca.

Część polskiego społeczeństwa krytykuje walentynki jako przejaw amerykanizacji, obcy polskiej kulturze i wypierający rodzime tradycje. Walentynki są też krytykowane za ich komercyjne i konsumpcjonistyczne nastawienie. Są one wykorzystywane przez biznes i media do przełamania stagnacji handlowej pomiędzy Bożym Narodzeniem a Wielkanocą.
Dla osób nie pozostających w związkach, tzw. singli (szczególnie określających się jako quirkyalone) walentynki mają charakter opresywny, związany z "tyranią bycia w związku" i piętnujący osoby żyjące w pojedynkę. Z tego powodu 14 lutego został uznany przez społeczność quirkyalone za International Quirkyalone Day, mający być w zamierzeniu antywalentynkami.''

Tyle na temat Walentynek ma do powiedzenia szanowna ciocia Wiki :)

Ja wiem, ja wiem - komercja! Jak milosc, to milosc na co dzien, a nie raz w roku! Ale... Coz, wcale nie chodzi o to by obchodzic dokladnie Walentynki i dokladnie 14 lutego. Chodzi o to, by podzielic sie przepisami na romantyczne sniadania, obiady, czy kolacje we dwoje, ktore mozna wykorzystac zawsze i wszedzie! A Walentynki, to tylko pretekst;)
Mnostwo osob ma mile wspomnienia z Walentynkami zwiazane. Rocznice slubu, poznania, zareczyn... Dlatego akcja. Poprosze o przepisy w tonacji romantycznej. Dania-afrodyzjaki, dania-wspomnienia, dania-tylko-dla-dwojga. Mozna dodawac lekko archiwalne - zamieszczone powiedzmy do tygodnia przed rozpoczeciem akcji. Poniewaz same Walentynki wypadaja w tym roku niewygodnie, bo w poniedzialek akcja bedzie trwala od czwartku 10 luetgo, az do srody 16 lutego. Zeby kazdy chetny mial szanse cos od siebie dodac.

Sunday 30 January 2011

Pierożki czekoladowe...

Pierogi? Z czekolada? Ano tak. Sama podeszlam do tego przepisu 'z pewna taka niesmialoscia' :) (Czy ktos jeszcze pamieta te reklame?) Moje, niewielkie zmiany, podaje w nawiasach. 
Poza tym tragicznie i histerycznie, oraz nielogicznie i irracjonalnie :) boje sie robienia prawdziwego ravioli tj. na jeden plat ciasta nakladamy farsz, przykrywamy drugim platem ciasta, dociskamy, kroimy... Zawsze wydaje mi sie, ze cala robota pojdzie na marne, a pierozki rozplynal sie w nicosc podczas gotowania. Niby widzialam tych wszystkich Oliverow i Gordonow w akcji, ale... Stad zmiana - u mnie normalne, swojskie pierozki wykrawane 8cm foremka. 
Wyszly dokladnie 22 sztuki i zostala jeszcze niewielka miseczka farszu - jest pyszny, nie zmarnuje sie, bedzie do nalesnikow :)  Ciasto jest bardzo elastyczne i daje sie ladnie bardzo cieniutko walkowac, ale fasz jest miekki i niestety wpycha sie wszedzie w sklejane pierozki. Dlatego pomysl autorow, by robic je raczej jako ravioli...  

Przepis z książki Czekolada, Parragon Books LTD 2005

na ciasto (4 porcje):
  • 175 g maki pszennej
  • 4 łyżki kakao w proszku (dalam czekolade w proszku, bo chcialam wreszcie zuzyc)
  • 2 łyżki cukru pudru
  • 2 jajka
  • 1 łyżka oleju
na farsz:
  • 175 g białej czekolady
  • 225 g serka mascarpone (dalam serek kremowy Philadelphia)
  • 1 jajko
  • 1 łyżka świeżo posiekanego imbiru (dalam hojna szczypte mielonego)
ponadto:
  • rozkłócone jajko do smarowania
  • śmietana kremówka do podania
  • listki mięty do dekoracji

Mąkę przesiać na stolnicę, dosypać kakao w proszku i cukier puder. W środku zrobić wgłębienie, wlać do niego olej i rozkłócone jajka. Wymieszać palcami, aby jajka a stopniowo wchłonęły mąkę i zagnieść gładkie i elastyczne ciasto. Można też połączyć składniki mikserem.
Gotowe ciasto zawinąć w folię spożywczą i wstawić na 30 minut do lodówki.
W tym czasie przygotować farsz. Białą czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Gdy się rozpuści, nieco przestudzić, dodać jajko oraz serek mascarpone i wszystko utrzeć na gładko. Na końcu dodać posiekany imbir i wymieszać.
Połowę ciasta rozwałkować cienko na prostokąt na oprószonej mąką stolnicy. Przykryć wilgotną ściereczką i to samo zrobić z drugą porcją ciasta.
Farsz przełożyć do woreczka do dekorowania i wyciskać na pierwszy z prostokątów ciasta niewiekie ilości farszu w odstępach 4 cm. Przy pomocy pędzelka posmarować ciasto między porcjami farszu rozkłóconym jajkiem. Następnie pomagając sobie wałkiem nakryć je drugim rozwałkowanym plackiem i palcami docisnąć placki miedzy porcjami farszu usuwając bąbelki powietrza.
Ciasto pokroić na kwadraty. Uzyskane pierożki przełożyć na oprószona mąką ściereczkę i pozostawić na 30 minut.
Gotować we wrzątku na średnim ogniu przez około 4-5 minut, uważając, żeby się nie posklejały. Wyjmować z wody łyżka cedzakową i podawać przybrane listkami mięty i polane śmietanką kremówką.

Saturday 29 January 2011

Sernik z biala czekolada i morelami...


Skladniki:
  • 200g herbatnikow digestive z mleczna czekolada
  • 100g niesolonego masla, rozpuszczonego
  • 500g serka kremowego (Philadelphia)
  • 300ml smietanki 36%
  • 50g drobnego cukru do wypiekow
  • 150g moreli z puszki z syropu, bardzo dobrze osaczonych i posiekanych na male kawaleczki
  • 200g bialej czekolady, rozpuszczonej i ostudzonej

    Przygotowac tortownice o srednicy 23cm. 
    Herbatniki bardzo drobno pokruszyc - do konsystencji bulki tartej, dodac maslo i dobrze wymieszac. Wysypac do przygotowanej blaszki i dobrze ubic reka. (Tu mala uwaga - dalam 100g masla i baza byla pyszna, ale wyszla bardzo zbita i kruszyla sie lekko przy krojeniu; mniej masla tj. tylko okolo 50g powinno ten problem rozwiazac). Wstawic do lodowki na przynajmniej 30min, lub do czasu, az bedzie potrzebna.
    Do miski wlozyc serek, smietanke i cukier. Dobrze ubic mikserem - masa, jak bita smietana, robi sie z czasem coraz gestsza. Dodac czekolade i morele i dobrze wymieszac.
    Wylac mase sernikowa do tortownicy. Wygladzic wierzch i wstawic do lodowki na minimum 3-4 godziny, a najlepiej na noc.

Friday 28 January 2011

Na weekend na wesoło i Gino D'Acampo ( na goło...)


A poza tym, skoro juz jestesmy w figlarno-zartobliwym nastroju :), jeszcze anegdota z niemal ostatniej chwili. Otoz przedwczoraj, w srode 26.01.2011, po raz 16 rozdano National Television Awards (NTA). Kandydowal rowniez ogolno-informacyjny program z pasma porannego (kilkukrotny zwyciezca juz w przeszlosci): 'This Morning'. Ha, ale wystepujacy w owym programie kucharz obiecal kilka miesiecy wczesniej, ze jesli wygraja bedzie gotowal... nago. Wczoraj rano, tj. 27.01.2011, slowa dotrzymal... 
Jesli ktos ma zyczenie, a wierze, ze wiele osob takie zyczenie moze miec, bo ktoz by NIE chcial obejrzec Gino D'Acampo nago.... hm.... 
Och, w kazdym razie... Tak, zdecydowanie warto zajrzec tutaj: KLIK

Thursday 27 January 2011

Malaysian Winter Market 22.01.2011 (Westfield)


Malaysia Kitchen will be hosting a Malaysian Winter Market on The Southern Terrace on Saturday 22nd January.

With 12 restaurants serving both traditional and contemporary Malaysian cuisine, as well as the chance to buy authentic Malaysian products, there is something for everyone!

Indulge your sweet tooth with a cup of hot ‘teh tarik’ (traditional Malaysian tea made with condensed milk) and be astounded by the skills of the ‘teh tarik’ man as he creates a true spectacle and ceremony out of the tea pouring.

With a wide variety of dishes on offer, try a delicious, warming Laksa or a spicy Beef Rendang, packed with flavour, as a well deserved treat before or after your shopping trip. After finding your favourite, collect a discount voucher for Malay Taste products sold in the Waitrose store and recreate the dish at home!

Date: Saturday 22nd January
Time: 12pm - 7pm 

www.malaysiakitchen.co.uk

Przyjemny, nawet bardzo, dzien. Spedzony, o dziwo, w centrum handlowym (zdaje sie, ze najwiekszym w Europie: http://uk.westfield.com/london/), za czym normalnie nie przepadamy i raczej nie praktykujemy. Pogoda nie dopisala, bo plany byly inne, ale przynajmniej nie padalo nam na glowy, a dzieci mogly spokojnie biegac bez kurtek. 
Poza tym trafilismy na festiwal jedzenia malezyjskiego - 12 restauracji ustawilo stoiska na zewnatrz i serwowalo tradycyjne dania.






A czego probowalismy?
Wielkich, smazonych na glebokim oleju, wciaz goracych i nadziewanych warzywami (glownie jakas slodka kapusta) 'spring rolls':

Niezbyt ostrego, wolowego curry z ryzem:

Ryzu, niezbyt ostrego, bo dla dzieci i smazonego z krewetkami i jajkiem - 'nasi goreng':

I wreszcie - tradycyjnej, ostrej malezyjskiej zupy, z owocami morza i mleczkiem kokosowym 'laksa':

Wednesday 26 January 2011

Friand'y morelowe...

Przepis ze strony www.bbcgoodfood.com 'Apricot friands'
Muffinkowato - podobne ciasteczka, opierajace sie na mielonych migdalach, zamiast na mace. Szybkie do zrobienia i najwyrazniej nieziemsko popularne w Australii (patrz - komentarze pod oryginalnym przepisem:))
Uzylam puszkowanych polowek moreli w syropie - bardzo dokladnie osaczonych z zalewy i drobniutko posiekanych. 
Poniewaz nie mam jakiegos wielkiego rozpedu, jesli chodzi o kupowanie dziwnych kuchenalii, uzywam blaszki i papierkow do zwyklych muffinkow, chociaz podobno specjalne foremki do friand'ow istnieja i jak najbardziej mozna kupic.

Skladniki:
  • 3 bialka, ubite mikserem do momentu, az piana zaczyna trzymac ksztalt
  • 100g niesolonego masla, rozpuszczonego i ostudzonego
  • 125g cukru pudru
  • 40g maki
  • 100g mielonych migdalow, przesianych razem z cukrem pudrem i maka
  • 3 morele, bardzo dojrzale, wypestkowane i posiekane drobno (mozna zostawic kilka kawalkow do dekoracji na wierzch)
  • 3 lyzki platkow migdalowych - opcjonalnie, do dekoracji

Rozgrzej piekarnik do 200stC (180stC z termoobiegiem). Bardzo delikatnie wymieszaj ubite bialka i maslo z suchymi skladnikami, a potem dodaj morele. 
Rozloz mase rownomiernie do 8 papierkow do muffinow, wlozonych do muffinkowej blaszki. Ewentualnie posyp platkami migdalowymi.
Piecz okolo 10-12min (tu odrobine dluzej - raczej okolo 17min). Ostudz przed jedzeniem.

Tuesday 25 January 2011

Ciasteczka z maslem orzechowym...

Przepis znaleziony na blogu www.kuchennie.wordpress.com
Pyszne, mocno orzechowe ciasteczka - dla wielbicieli gatunku, bo maslo fistaszkowe daje sie we znaki :) Swietnie sie przechowuja - w zamknietym, szczelnym pojemniku nic nie stracily na atrakcyjnosci po 3 dniach. Mnie z calych podanych proporcji wyszlo okolo 70 ciasteczek, wiec w przypadku, jesli maja posluzyc tylko do popoludniowej kawuni-ploteczki, moze lepiej zmniejszyc ilosc skladnikow o polowe.

Składniki
  • 1 szkl. masła orzechowego (z kawałkami orzeszków lub zupełnie gładkiego)
  • 125g masła w temperaturze pokojowej
  • 230g cukru brązowego
  • 1 bardzo duże jajko
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
  • 230g mąki (odrobinę mniej, jeśli jajko nie jest zbyt duże)
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • szczypta soli
  • 40 g posiekanej czekolady (ewentualnie)
Piekarnik rozgrzewamy do temp. 180st.C.
Mąkę, sodę oczyszczoną i sól przesiewamy miski.
W osobnej misce masło orzechowe i masło zwykłe ucieramy z cukrem. Dodajemy jajko i ekstrakt waniliowy dalej ucierając. Wsypujemy przesianą mąkę i czekoladę i ucieramy/ugniatamy aż składniki dokładnie się połączą.
Z ciasta lepimy kuleczki średnicy ok. 2,5 – 3cm. Kuleczki rozkładamy na blasze, zachowując ok. 2 cm odstępy (ciasteczka urosną).
Pieczemy ok. 12 – 15 min. aż ciasteczka zaczną się rumienić. Studzimy na kratce.

Monday 24 January 2011

Zielone pierogi z serem i suszonymi pomidorami...

Przepis z czasopisma Moje gotowanie, wrzesień 2010


Składniki (6 porcji)
ciasto:
  • 400 g mąki pszennej
  • 100 g mrożonego szpinaku
  • 2 jajka
  • 3 łyżki oleju
  • szczypta soli
farsz:
  • 100 g białego sera półtłustego 
  • 100 g sera typu feta
  • 50 g suszonych pomidorów
  • 1 żółtko
  • pieprz
Mąkę przesiać do miski, wbić jajka, dodać dobrze odciśnięty, rozmrożony szpinak, wlać olej i wsypać szczyptę soli. Wszystko dokładnie połączyć.
Zagnieść, dodając tyle wody, aby uzyskać geste, sprężyste ciasto pierogowe. Owinąć w folię spożywczą i odstawić na 1 godzinę do lodówki.
Biały ser wymieszać z fetą, pokrojonymi suszonymi pomidorkami i żółtkiem., doprawić pieprzem i ewentualnie solą.
Ciasto cienko rozwałkować. Za pomocą szklanki lub filiżanki wycinać kółka. Na każde nałożyć farsz i dokładnie zlepić.
Pierogi gotować 2-3 minuty od wypłynięcia, w osolonym wrzątku z dodatkiem oleju. Podawać z pomidorkami koktailowymi i suszoną szynką.

Saturday 22 January 2011

'Eat Pray Love' Elizabeth Gilbert



Wielki, miedzynarodowy przeboj! Ponad 8 milionow sprzedanych kopii! Musisz miec! Koniecznie przeczytaj! I... coz - kupilam. Na szczescie tanio, bo na e-bay. 
Jakie wrazenia? Powiem tak: srednio czytam ksiazke 2 do 3 dni. Niezaleznie od okolicznosci, zajec i stanu ducha, czy kieszeni (wplywajacego, nawiasem mowiac, dosc znaczaco na ducha:)). 'Eat pray love' czytalam ponad 2 miesiace... I nie moglam skonczyc. I nie moglam sie przekonac... Sama nie wiem dlaczego? Moze to zawiedzione oczekiwania? Bo jesli ktos, w tym ja, spodziewa sie czegos w rodzaju sagi 'Nad rozlewiskiem' Malgorzaty Kalicinskiej, z wtraconymi tu i owdzie przepisami i pomyslami, to sie, jak ja, rozczaruje. Ksiazka jest przyjemna. Zawiera duzo zyciowych prawd. Takich dotyczacych dnia codziennego i kryzysow, ktore teoretycznie moga znalezc sie w zyciu kazdego. Albo raczej kazdej :)  Ale... Coz, odkladalam i nie mialam motywacji, zeby wrocic.

O samym jedzeniu? Niewiele tak naprawde:
''I need to make some friends. So I got busy with it, and now it is October and I have nice assortment of them. I know two Elizabeths in Rome now, besides myself. Both are American, both are writers. The first Elizabeth is a novelist and the second Elizabeth is a food writer. With an apartment in Rome, a house in Umbria, an Italian husband and a job that requires her to travel around Italy eating food and writing about it for Gourment, it appears that second Elizabeth must have saved a lot of orphans from drowning during a previous lifetime. Unsurprisingly, she knows all the best places to eat in Rome, including a gelateria that serves a frozen rice pudding (and if they don't serve this kind of thing in heaven, then I really don't want to go there). She took me out to lunch the other day, and what we ate included not only lamb and truffles and carpaccio rolled around hazelnut mousse but exotic little serving of pickled lampascione, which is - as everyone knows - the bulb of wild hyacinth.''
''I was with Luca yhe first time I ever tried eating the intestines of a newborn lamb. This is a Roman speciality. Food-wise, Rome is actually a pretty rough town, known for its coarse traditional fare like guts and tongues - all the parts of the animal the rich people up north throw away. My lamb intestines tasted OK, as long as I didn't think too much about what they were. They were served in a heavy, buttery, savory gravy that itself was terrific, but the intestines had a kind of... well... intestinal consistency. Kind of like liver, but mushier. I did well with them until I started trying to think how I would describe this dish, and I thought, It doesn't look like intestines. It actually looks like tapeworms. Then I pushed it aside and asked for a salad.
'You don't like it' asked Luca, who loves this stuff.
'I bet Gandhi never ate lamb intestines in his life,' I said.
'He could have.'
'No, he couldn't have, Luca. Gandhi was a vegetarian.'
'But vegetarian can eat this,' Luca insisted. 'Because intestines aren't even meat, Liz. They're just shit.''
:):):):))))))))))))))))))))))))))))))))

 ''Pizzeria da Michele is a small place with only two rooms and one non-stop oven. It's about fifteen-minute walk from the train station in the rain, don't even worry about it, just go. You need to get there fairly early in the day because sometimes they run out of dough, which will break your heart. By 1.00PM, the streets outside the pizzeria have become jammed with Neapolitans trying to get into the place, shoving for access like they're trying to get space on a lifeboat. There's not a menu. They have only two varietes of pizza here - regular and extra cheese. None of this new age southern California olives-and-sun-dried-tomato wannabe pizza twaddle. The dough, it takes me half my meal to figure out, tastes more like Indian nan then like any pizza dough I ever tried. It's soft and chewy and yielding, but incredibly thin. I always thought we only had two choices in our lives when it came to pizza crust - thin and crispy, or thick and doughy. How was I to have known there could be a crust in this world that was thin and doughy? Holy of holies! Thin, doughy, strong, gummy, yummy, chewy, salty pizza paradise. On top, there is sweet tomato sauce that foams up all bubbly and creamy when it melts the fresh buffalo mozzarella, and the one spring of basil in the middle of the whole deal somehow infuses the entire pizza with herbal radiance, much the same way one shimmering movie star in the middle of the party brings a contact high of glamour to everyone around her. It's technically impossible to eat this thing of course. You try to take a bite off your slice and the gummy crust folds, and the hot cheese runs away like topsoil in a landslide, makes a mess of you and your surroundings, but just deal with it.
The guys who make this miracle happen are shoveling the pizzas in and out of the wood-burning oven, looking for all the world like the boilermen in the belly of a great ship who shovel coal into the raging furnaces. Their sleeves are rolled up over their sweaty forearms, their faces red with exertion, one eye squinted against the heat of the fire and a cigarette dangling from the lips. Sofie and I each order another pie - another whole pizza each - and Sofie tries to pull herself together, but really, the pizza is so good we can barely cope.''

Poza tym opisany jest jeszcze jeden ciekawy - nie wiem na ile autentyczny - przypadek, ktory bardzo, ale to bardzo oburzyl mojego meza :) Otoz, juz w koncowce swojej podrozy, mieszkajac na Bali, autorka zaprzyjaznila sie z tamtejsza szamanka (?)-zielarka. I uslyszala taka historie:
Spoleczenstwo balijskie jest patriarchalne. Panem i wladca jest mezczyzna. Kobieta przechodzi tylko z domu ojca do domu meza. Przy czym 'do domu' jest pojeciem wzglednym, bo chodzi raczej o male skupisko domow, polaczonych jednym podworkiem, a zamieszkalych przez roznych, nalezacych do rodziny, pociotkow, kuzynow, wujow itd. Jezeli gdzies po drodze zdarzaja sie jakiekolwiek problemy i dochodzi do ewentualnego rozwodu, kobieta zostaje poza nawiasem spoleczenstwa i skazana sama na siebie - do domu rodzinnego nie ma powrotu, wsparcia od rodziny bylego meza nie otrzymuje. Jakie problemy? Takie jak i wszedzie na swiecie: alkoholizm, przemoc, hazard, ale takze i bezplodnosc. Ktorej winna moze byc tylko i wylacznie kobieta. Jesli rzeczywiscie 'winna' jest kobieta, to maly problem, mozna wyleczyc. Ale co, jesli mezczyzna? Takiemu miniaturowemu macho, ktory sprawuje wladze niemal nad zyciem i smiercia zony, nikt nie odwazy sie powiedziec, ze wina lezy po jego stronie. Co wiec robi zielarka? Informuje szanownego meza, ze... bezplodna jest kobieta. Ze problem da sie rozwiazac, ale zona bedzie musiala przychodzic przez kilka tygodni po swiezo zrobione ziolowe remedia. A potem? Potem zielarka wynajmuje jednego z przyjezdnych kierowcow, ktorych kreci sie sporo w okolicy. Po 9 miesiacach rodzi sie sliczna dzidzia (oni tam wszystcy ciemnowlosi i ciemnoocy, wiec problemow wielkich nie ma) i wszyscy sa szczesliwi...
I teraz tak - moj maz byl oburzony na te dykteryjke do dna swego jestestwa. 'Jak tak mozna?! I co, taki chlopina wychowuje nie swoje dziecko?! A mysli, ze swoje?!' Ja na to, ze duza szansa, ze on by nie zrozumial sytuacji, obrazil sie smiertelnie, a zone na przyklad zabil. A moj maz? 'Ale trzeba sprobowac, bo moze by nie zabil...' :):):)))))))))
Pomijajac elementy rozrywkowe opowiastki i szczere oburzenie mojego meza, to cala historia jest dosc trudna. Bo co tak naprawde zrobic? Zaryzykowac konfrontacje, nawet jesli istnieje tylko ulamek szansy, ze kobieta zostanie wyrzucona poza nawias, pobita, a moze i zabita?  Kto wezmie na siebie taka odpowiedzialnosc? Jaki procent szansy to o ten jeden procent za duzo?