Kaszy jaglanej nie znam. Kompletnie. Jadłam raz (klik), w wersji na słodko i deserowo. Zdrowa jest, wiem, bo poczytałam. I ma swoich zaciekłych zwolenników i równie wokalnych przeciwników. Tyle wiem. Jeśli chodzi o używanie, gotowanie i kulinarne kombinowanie w daniach ową zawierajacych - nie mam pojęcia! Dlatego, kiedy ugotowałam bodaj szklankę kaszy jaglanej, nawet już nie wiem w jakim celu, i zostałam z ilościa przekraczajaca wszelakie oczekiwania, zdecydowałam się zawalczyć. I wymyślić coś, co pozwoliłoby na smaczne pozbycie się zalegajacych resztek. Padło na naleśniki. I, o dziw dziwów, wyszły naprawdę pyszne. Mięciutkie, puchate, rozpływajace się w ustach, a jednocześnie na tyle elastyczne, że nie pękały na kawałki przy smakowaniu dżemem i zwijaniu w ruloniki... Sukces! Jedyna niedogodność to fakt użycia blendera kieichowego, albo jakiegś innego robota kuchennego w typie malaksera, bo cząsteczki kaszy musza być dokładnie rozdrobnione...
Składniki:
(na około 20 grubszych sztuk, ale z małej, 20cm patelni)
No comments:
Post a Comment