Moje dziecki sa zdecydowanie warzywno-owocowe. Bez dwóch zdań! Khodor przybiega do mnie w supermarkecie z wielkimi brokułami i woła scenicznym szeptem: 'Czy możesz mi go kupić? Proszę! Prooooooszę!' A okoliczne ludziska spogladaja na mnie z mieszanka zgrozy i pożałowania: co za matka, biedne dziecko - czekolady i chrupek nie chce, tylko warzywko! :)
A na warsztatach taneczno-teatralnych w pobliskim teatrze dzieci miały się podzielić na grupy zależnie od ulubionego jedzenia. I co? Ano były 'lody', były 'cukierki' i Khodor, Samira, oraz Sofinka - osobno, całkiem na stronie, bo zaczęli wołać 'Brokuły i brukselka! Brokuły i brukselka!' :) Za wystarczajace wytłumaczenie uważam fakt, że brukselkę robię naprawdę dobra - żadnego śmierdzacego gotowania nie przewiduję, ale raczej aromatyczne i generalnie pyszne podsmażanie.
Dwa dni temu wracałam ze szkoły. I zahaczyłam o naszą szefową kuchni, odbierajacą pociechy sztuk dwie i wnuki, sztuk bodaj trzy, z tej samej szkoły. Zapytałam o zmiany w szkolnych posiłkach, bo akurat muszę wiedzieć. A ona spojrzała na Khodora i zagadnęła z uśmiechem: 'Jak ja lubię tego twojego chłopca! Zawsze wszystko zjada, wszystko lubi i prosi o co najmniej dwa rodzaje warzyw!' :)
I trzeba przyznać, że szkoła robi, co może, by zakorzenić w dzieciach jak najlepsze nawyki żywieniowe. Całe szkolne posiłki są gotowane na miejscu i od zera - jak pizza, to robimy ciasto, sos pomidorowy i trzemy ser; jak ziemniaki pieczone w mundurkach, to pieczemy surowe, a nie zamawiamy gotowe, mrożone; jak paluszki rybne, to dostajemy rybę, którą kroimy, panierujemy i pieczemy. Nawet ketchup jest domowy... I wielkie tace świeżych owoców, jako wybór na deser. Na szkolne wycieczki nie wolno jest zabierać słodyczy i gazowanych napojów, a od niedawna zlikwidowany został nawet, denerwujacy mnie osobiście nieziemsko, wan z lodami, parkujacy elegancko zaraz naprzeciwko szkoły i zaraz po jej zakończeniu. Oczywiście z długotrwałymi, wyniesionymi z domu nawykami trudno jest walczyć, ale przynajmniej się starają.
A zaczyna się niewinnie, bo już w przedszkolu. Proszę bardzo: Sofinka miała za zadanie zaprojektowanie kebabów owocowych, obfotografowanie efektu końcowego i opowiedzenie w szkole o motywie przewodnim projektu. A ponieważ matka, czyli ja, ma tyle na głowie, że malowniczo pada raczej na ryj, niż czeka na nowe atrakcje, poszłyśmy niejako na łatwiznę: powstały kebabiki inspirowane drogową sygnalizacją świetlną...
No comments:
Post a Comment