O 'Eat, pray, love' w wersji książkowej pisałam już wiele lat temu - klik. I już wtedy jakiegoś specjalnie histerycznego pociągu do twórczości Elizabeth Gibert nie poczułam...
Tymczasem...
Jeszcze w sierpniu 2010 roku pojawił się film, pod tym samym tytułem, zrealizowany na podstawie książki (klik). Z Julią Roberts i Javier'em Bardem w rolach głównych.
Film trwa 133 minuty i zarobił na całym świecie 204.6 miliona dolarów, przy budżecie 60 milionów.
Na stronie Rotten Tomatoes film ma wynik 36% i 42% od publiczności. Na stronie Metacritic: 50 od krytyków i 4.9 od publiki.
(zdjęcie)
Fabuła bez niespodzianek. Elizabeth Gilbert ma wszystko, co mieć powinna, czyli męża, piękny dom i karierę. Jednak, jak wiele innych kobiet, zaczęła się czuć zagubiona, zagmatwana i poszukująca tego, czego naprawdę chce w życiu. Nowo rozwiedziona i na rozdrożu, Elizabeth wychodzi ze swojej strefy komfortu i ryzykuje wszystko, by zmienić swoje życie, rozpoczynając podróż dookoła świata, która staje się pogonią za samopoznaniem. We Włoszech poznaje prawdziwą przyjemność jedzenia, w Indiach - siłę modlitwy, a w Indonezji - wewnętrzny spokój i równowagę prawdziwej miłości.
Ja prawdę mówiąc zgadzam się z generalną opinią publiki - film jest ot średni. Osobiście nie przepadam za Julią Roberts, a Javier Bardem został dla mnie kompletnie zrujnowany, jako aktor romantyczny rolą psychopaty w jedym z Bondów - Syfall (jedynym, jaki obejrzałam w całości i który mnie, wyjątkowo, nawet się podobał).
No comments:
Post a Comment