W poprzednich latach dorzucałam wigilijny wpis do kolekcji w okolicy pomiędzy Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem. Tym razem się nie udało... Trochę z powodu generalnego zamieszania, a trochę zamieszania z blogiem i jego przenosinami. Zdarza się, nie ma co narzekać!
:)
A Wigilia? Spokojnie było... Relatywnie spokojnie... Tak spokojnie, jak może być przy czwórce lekko już znudzonych dzieci. Zjedliśmy rybę po grecku, ziemniaczki puree na bardzo bogato (z duża ilościa śmietanki i masła), kapustkę kiszona (to ja, nawet nie wiem, czy ktokolwiek inny się połasił) i nowoczesny wynalazek - połówkę łososia, dostarczona przez specjalizujacy się w zamrażarkach supermarket, która jest gotowa do akcji bez rozmrażania - zdejmujemy tylko folie wszelakie, ziuuuu do piekarnika na 45 minut i już można zajadać.
A prezenty rozpakowaliśmy... Tu nowinka - bożonarodzeniowym porankiem! Mikołaja przemanowaliśmy na angielskiego i już można było spokojnie zjeść, bez dzieci biegajacych non-stop do okien i sprawdzajacych, czy prezenty sa już w drodze...
Tyle tylko, że absolutnie nic nie przygotowało mnie na poranny widok salonu... Z falami, głębokimi do kostek, walajacego się koorowego papieru prezentowego...
A coroczne kuchenalia?
Były, a jakże!
Super skrzyneczka z czekoladowymi orzechami dla małżona (do wyboru: orzechy laskowe straciatella - już zeżarte i nie widać; migdały z cynamonem; orzechy laskowe z kawa; migdały w czekoladzie; ziarna kawy w czekoladzie i orzeszki ziemne... w czekoladzie).
I super-hiper zestaw herbat dla mnie:
Ta 'niebieska' prezentuje się tajemniczo... ;)
I oczywiście ksiażki kucharskie. W tym najnowsza Nigelli - pobiłam swój włany rekord i nawet zamówiłam egzemplarz w przedsprzedaży... Ile mnie kosztowało dwumiesięczne czekanie, tylko ja wiem!
:)
No comments:
Post a Comment