Londyn jest podzielony... Tamiza, po pierwsze. Oraz sytuacja majatkowa mieszkancow danej dzielnicy, to po drugie. Tam, gdzie przecietne zarobki siegaja nieba, a srednia cena domu kilkukrotnosc sredniej krajowej, otwierane sa odpowiednie restauracje. Sygnowane slynnymi nazwiskami i z lista rezerwacji zajeta na miesiace do przodu.
My mieszkamy na poludniu. Tym nieco 'gorszym', bo wschodnim. Heston Blumenthal i Gordon Ramsay raczej do nas nie zawitaja, ale pozostana w bezpiecznej strefie Knightsbridge, Chelsea i Londynu SW - poludniowo-zachodniego.
Ale i tak nie mam na co narzekac: przynajmniej Borough Market jest relatywnie niedaleko, a w jego okolicy cala kolekcja sympatycznych miejsc, pubow, kawiarenek i restauracji.
Przyznaje jednak, ze jesli chodzi o jedzenie, mojej najblizszej okolicy nie znam! Zawsze w biegu pomiedzy praca, a szkola, wole raczej zrobic obiad w domu, niz podejmowac ryzykowna wyprawe z trojka kilkulatkow...
Dlatego w listopadowym numerze magazynu 'delicious.' czekala na mnie nie lada niespodzianka! (Nawiasem mowiac numer grudniowy, jeszcze zapakowany w folie, domaga sie uwagi od tygodnia chyba...)
Prosze bardzo: czarno na bialym, wyrazna wzmianka lokalnego pubu! Ktory znam i owszem, a to dlatego, ze mijam go czesto.
No i prosze! Kto by pomyslal, ze takie cudo mamy ukryte u nas na wsi?
:)
No comments:
Post a Comment